sobota, 19 października 2013

ROZDZIAŁ XVIII: Wolność z ograniczeniami

O dziwo, nie zbudziłam się wśród ludzi. W ogóle zdziwił mnie fakt, że się obudziłam. Leżałam w jakimś rowie, a wokół mnie chodziło kilka leśnych padlinożerców.
- Zostawcie mnie - krzyknęłam. - Jeszcze żyję!
Wstałam, odczuwając ból gdzieś pomiędzy żebrami. Mimo to na zewnątrz pozostałam twarda, starając się wystraszyć zwierzęta. Te odeszły zupełnie niezainteresowane mną.
Zaczęłam dochodzić do pewnych wniosków. Skoro nawet padlinożercy się mną zainteresowani, to tym bardziej znaczy, że tamci ludzi myśleli, że... i rzucili mnie do tego rowu, aby jakieś zwierzaki zadowoliły się mną! Tylko, czy to możliwe, ech..
Spojrzałam w niebo; słońce właśnie zachodziło. Chwiejnym krokiem poszłam przed siebie. Byłam ciekawa, jak długo byłam nieprzytomna... I, przede wszystkim, gdzie jestem i skąd ten ból w żebrach. Po chwili jednak ból był znacznie mniejszy i mogłam iść normalnie, łapiąc zupełną równowagę.
Nie wiem, jak długo szłam, ale na pewno trochę tego czasu minęło, gdyż słońce już całkowicie zaszło. Przystanęłam dopiero wtedy, gdy ujrzałam wysokie ogrodzenie zrobione z jakichś prętów czy jakiegoś rodzaju metalu. Nie mając nic ciekawszego do robienia, poszłam wzdłuż płotu. Ten jakby się nie kończył.
Potem poczułam głód i zmęczenie; nie miałam już energii, aby cokolwiek upolować, więc postanowiłam najpierw się zdrzemnąć.

Obudził mnie głośny plusk wody. Otwarłam oczy i zobaczyłam, że niedaleko jest małe jeziorko, z którego pije średniej wielkości, gruby zając. Wstałam, z planem zjedzenia go na śniadanie.
Poszłam na około, aby zwierzę mnie nie widziało. Kiedy już byłam w odpowiedniej odległości, aby na niego skoczyć, stado jakichś kruków spłoszyło się. Ptaki przestraszyły moją ofiarę, która od razu rzuciła się do ucieczki. Ruszyłam za nią. W pysku poczułam smak zająca, och, jaki on musi być pyszny... To sprawiło, że jeszcze bardziej przyspieszyłam.
Wbiegliśmy do lasu, a zajączek biegł slalomem, starając się, abym wpadła w drzewo. Wkrótce potem udało mi się schwytać stworzenie. Zwierzę starało się wydostać z mojego mocnego uścisku, a ja jeszcze bardziej zanurzyłam kły w jego ciele. Po chwili zając skonał, a ja zabrałam się do jedzenia.
Po sytym posiłku przypomniał  mi się płot, który był bardzo długi. Ruszyłam go szukać, a gdy go już znalazłam, poszłam wzdłuż niego.
W końcu zobaczyłam, że płot zaczyna skręcać. Przystanęłam i przyjrzałam się, ciekawa, co jest za ogrodzeniem. Zobaczyłam park i chodniki, po którym wędrowali ludzie. Cofnęłam się w cień padający od jednego z większych modrzewi, aby oni mnie nie ujrzeli.
Po chwili zauważyłam matkę z około sześcioletnią córeczką. Ta szła w patykiem waty cukrowej w jednej ręce, drugą trzymając dłoń mamy. Dziewczynka zauważyła mnie i przyglądała się zaciekawiona. Wskazała na mnie watą cukrową, mówiąc coś do swojej mamy. Ta wyjęła z torby jakieś pudełko i po chwili błysnęło dziwne światło. Odwróciłam się, a po nawet nie sekundzie ten blask zgasł. Przyjrzałam się. Kobieta pokazywała pudełko swojej córce, a mała powiedziała:
- Ładne zdjęcie, mamusiu!
Zdjęcie? Pudełko, które robi jakieś... zdjęcia?
Chodnikiem przechodzili też inni ludzie, którzy obserwowali mnie, rośliny, i inne zwierzęta będące poza ich zasięgiem, za ogrodzeniem. Kiedyś słyszałam o takim miejscu i nie wierzyłam, że kiedyś tu trafię.
Byłam w jakimś rezerwacie dla zwierząt. Nie myliłam się, że byłam na wolności. Tyle, że to była wolność... z ograniczeniami.


wtorek, 13 sierpnia 2013

RozdziaŁ XVII: Walka

Wybiegłam z budynku. Cieszyłam się, że moja moc uwolniła się, tylko szkoda, że miała takie konsekwencje. Przypomniałam sobie, że niedaleko jest budka, w której siedziała znajoma kobieta. Ta, widząc mnie wolną, bez mężczyzn, zaczęła krzyczeć, a jej oczy zrobiły się wielkie jak spodki.
Przystanęłam i spojrzałam na kobietę. Ta znów krzyknęła.
- Odejdź ode mnie! Odejdź!
Po chwili przybiegli jacyś mężczyżni. Byli silnie zbudowani. Moc znów we mnie zawrzała, gdy zobaczyłam bronie w ich rękach. Było ich siedmiu.
- Krista! - zawołał jeden z nich do kobiety siedziącej w budce. Wskazał brodą na mnie, a potem na broń, którą dzierżył w dłoniach.
- Dobrze - odrzekła Krista lekko drżącym głosem.
Mężczyzna przytaknął.
Zaczęłam warczeć. Poczułam, jak moc we mnie chciała za wszelką cenę się wydostać. Symbol na mojej łapie znów zaświecił. Na ten widok dwoje z ludzi uciekło, pewnie się wystraszyli. Może wiedzieli o tym, że jestem dhamonem? Na to wygląda. To po co mnie zabrali z lasu? Nie musieliby teraz się tak mnie bać. Pozostała piątka mężczyzn wycelowała we mnie swoje bronie. Co to za logika? Najpierw mnie łapią, a teraz chcą się mnie pozbyć. Niech się zdecydują!
To dobry moment, aby wypuścić moc - pomyślałam, po czym pozwoliłam energii uwolnić się z mojego ciała. Podobało mi się to uczucie, mimo że miało takie konsekwencje. Poczułam znów to samo ciepło, co zaledwie dziesięć minut temu.
W tym momencie mężczyźni strzelili do mnie. Wiele pocisków leciało w moją stronę. Podskoczyłam jak najwyżej do góry, aby ominąć kule. Obróciłam się w powietrzu tak, aby jak najlepiej wylądować. Gdy tylko moje łapy dotknęły ziemi, odbiłam się od gruntu i skoczyłam w stronę jednego z mężczyzn. Ci strzelali jak wariaci. Usłyszałam krzyk przerażonej Kristy. Jeden facet uderzył mnie w głowę swoim pistoletem. Zacisnęłam mocniej szczęki, a gdy poczułam, że mężczyzna, którego zaatakowałam już nie walczy, odwróciłam się i zawarczałam na tego, który znów chciał mnie uderzyć.
- STOP!!! - usłyszeliśmy krzyk.
Zapanowała cisza. Wszyscy się zatrzymali i spojrzeli na Kristę - to ona krzyknęła.
- Zaprzestajcie walki - powiedziała już ciszej. - Spójrzcie.
Wszyscy zwrócili twarze do mnie. Chciałam zaatakować znow, ale moc we mnie uspokoiła się, a moje łapy stały się jak z waty i ugięły się pode mną. Poczułam osłabienie. Widocznie użyłam zbyt dużo mocy. Dopiero teraz usłyszałam, jak ciężko dyszę, zauważyłam, jaka jestem zmęczona. Dwóch mężczyzn weszło do budynku, w którym była moja pierwsza walka przy użyciu mocy. Gdy wracali z noszami, ja straciłam przytomność.

środa, 7 sierpnia 2013

ROZDZIAŁ XVI: Dziwne przeżycie

Szukałam go już trzy dni. Przeszłam wiele, wiele kilometrów, szukając go, jednak bez skutku. Moje nadzieje były już bardzo niskie, że go odnajdę.
Właśnie schodziłam z jakiegoś pagórka, kiedy usłyszałam jakieś głosy. Słyszałam wśród nich skomlenie. Ciekawa pobiegłam w ich stronę.
Byłam coraz bliżej głosów. W końcu stanęłam tam, gdzie wydawały mi się najgłośniejsze. Ale... nikogo nie widziałam. Zdziwiłam się. Zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu jakiejkolwiek istoty żywej. Jednak zauważyłam ptaki śpiewające na czubkach wysokich drzew.
Zza krzaków wyłoniły się jakieś postacie. Były wysokie, poruszały się dość szybko, na dwóch nogach...
Ludzie.
Ludzie i ciemność.


* * *


Otwarłam oczy. Rozejrzałam się, mając nadzieję, że nie jestem w jakiejś jaskini czy klatce.
Nie, było jeszcze "lepiej" - byłam w jakiejś przyczepie. Przed sobą zobaczyłam coś białego, było to tak blisko, że nie mogłam tego dojrzeć - obraz był zamazany. Odsunęłam pysk do tyłu, aby to zobaczyć, i jak się okazało, był to... Trampek?!
Spojrzałam w górę; człowiek, a raczej ludzie. Było ich troje. Miałam zamiar coś zdziałać, uciec, ugryźć wrogów. Chciałam wstać, ale nie mogłam; w ostatniej chwili zorientowałam się, że mam związane łapy i pysk, przez co nie mogłam się podnieść, ani nikogo ugryźć.
- Pamiętasz te głosy? - odezwał się jeden z nich.
Pokazał mi dyktafon i odtworzył zawartość. Nagrane na nim zostały odgłosy należące do wilków. Wszyscy zaśmiali się. Warknęłam, bo tylko to mogłam zrobić. A ja naiwna, podejrzewałam, że to jakiś wilk!
Wtedy ciężarówka zatrzymała się, z lekkim piskiem. Usłyszałam trzask drzwiczek pojazdu od strony kierowcy, a po chwili od strony pasażera. Zobaczyłam światło słoneczne bijące z zewnątrz; przyczepa była otwierana.
Dwóch mężczyzn wniosło klatkę do środka; chcieli mnie tam wsadzić. Oni są nielogiczni. Mogli mnie od razu wpakować do klatki, niezwiązaną. Wpakowali mnie do środka i rozwiązali - no, prawie. Na szczęście mogłam stanąć na łapach w klatce, jednak nie rozwiązali mi szmatki, która była zaciśnięta na moim pysku.
Wynieśli mnie i odetchnęłam wreszcie świeżym powietrzem. Obawiałam się, że to znowu jakieś walki psów, czy inne męczarnie. Jednak zobaczyłam przed sobą las, za nim polana, przez którą pędziła rzeka, kończąca się na jeziorze. Widać było wiele zwierząt biegającym po tej pięknej krainie.
Zdziwiłam się. O co chodzi? - pomyślałam.
Po chwili, zdałam sobie sprawę, że moja klatka została otwarta i że zapięto mnie na łańcuch. Idę w stronę tej pięknej krainy... Dopiero teraz ujrzałam ogrodzenie wokół tych lasów, polany i rzeki, a tuż przy wejściu jakąś budkę, w której siedziała jakaś kobieta. Za tym małym budyneczkiem stał nieco większy.
Weszliśmy do środka i stanęliśmy przy budce. Nie wiem dlaczego, ale nie stawiałam żadnego oporu. Jakoś nie czułam tej potrzeby.
- To ona? - spytała kobieta.
- Tak - przytaknął mężczyzna, który trzymał mój łańcuch.
- Odprowadźcie ją - powiedziała.
- Czy to dobry pomysł? - upewnił się drugi mężczyzna. - Przecież już wszystko wiemy...
- Tylko na jeden dzień.
- No dobrze.
Kiedy poszliśmy do tego większego budynku, poczułam niepokój. Może te piękne krajobrazy to jakaś atrapa? Nawet nie wiedziałam, co myślałam, kiedy zobaczyłam te widoki. Że mnie wypuszczą na wolność? Nieeeee....
Otwarto ciężkie drzwi. Poszliśmy krętymi korytarzami, a w końcu stanęliśmy przed właściwymi drzwiami. Jeden z mężczyzn otworzył je.
 O dziwo nie zauważyłam tam okien - pokój rozświetlały lampy umieszczone w suficie. Pomieszczenie nie miało stołów, krzeseł ani w ogóle żadnych mebli. Zapełnione było w klatkami różnej wielkości i rodzaju. Kazali mi wejść do jednej z nich, a ja się uparłam wszystkimi czterema łapami. Spróbowali mnie popchnąć, ale ja wtedy odskoczyłam na bok - jeden nawet prawie się przewrócił.
Poczułam złość, furię i pewność siebie. Czułam jakąś energię przepływającą przeze mnie, była gorąca, ale nie parzyła. W miarę, jak wszystkie złe emocje we mnie się powiększały, tym bardziej czułam tę dziwną moc...
Mężczyźni spojrzeli na mnie i ruszyli w moim kierunku, aby mnie złapać. Poczułam, jak ta energia chce ze mnie wyjść - nie mogłam tego inaczej opisać. Nie wiem, jakim cudem, ale pozwoliłam jej wyjść ze mnie. Moje wzory na łapie zaczęły się lekko świecić, poczułam, że też coś się dzieje z moimi oczami. Coś nade mną zawładnęło, że nie mogłam nic zrobić, tego powstrzymać - mimowolnie skoczyłam w kierunku jednego z mężczyzn. Szmatka, która dotąd zawiązywała mi pysk, rozdarła się z niewiadomego powodu, co pozwoliło mi ugryźć faceta.
Zaatakowałam następnych, pozwalając mocy zawładnąć nade mną.

Kiedy było już po wszystkim - czytaj; wszyscy mężczyźni leżeli skuleni z bólu na ziemi - dyszałam ciężko. Nie wiedziałam, co się stało, nie przyjmowałam tego do świadomości. Spojrzałam na otwarte drzwi i wybiegłam przez nie. Po paru minutach znalazłam wyjście z tego budynku.
Co to mogło być? Czyżby moc dhamona?! W każdym razie wiem jedno; to było na prawdę dziwne przeżycie..

czwartek, 27 czerwca 2013

RozdziaŁ XV: Rozmowa

Nepeese od razu wyszła z namiotu z uśmiechem. Podeszła do mnie, ukucnęła i zaczęła gadać o tym, jak cieszy się, że sobie przypomniałam o moim pokrewieństwie z Deramim i w ogóle...  Ale moją uwagę przykuło to, że Derami jest przyjacielem Indianki. To wiązało się z tym, że pewnie nie będziemy mogli podróżować razem, jak ja z Gmorkiem.
Gmork. Przypomniałam sobie o nim znowu. Gdzie on może być? Mogło mu się coś stać a ja tu teraz siedzę sobie z jakąś Indianką i bratem, zostawiając go na pastwę losu... Szybko wstałam.
- Coś się stało, upi Blue? - spytała Nepeese z troską w głosie.
Poczułam się jak mały szczeniak, gdy Indianka nazwała mnie "malutką Blue". Zignorowałam to krótkie słowo, udawając, że mi nie przeszkadza, albo - jak kto woli - nie usłyszałam go.
- Nie, nic... - odparłam niedbale. - Muszę już iść.
- Jak to? - dziewczyna zdziwiła się. - Gdzie?
Nie miałam ochoty zbyt dużo mówić. Przypomniały mi się docinki Lune i Arii, że zabujałam się w Gmorku, kiedy to nie była prawda..! Lune... Aria... Ech, tyle przyjaciół dawno nie widziałam..!
- Ja... Muszę znaleźć przyjaciela - powiedziałam w końcu.
- Przyjaciela? - do rozmowy włączył się mój brat. - Mogę iść z tobą? Chętnie go poznam.
Zastanowiłam się chwilę, po czym odpowiedziałam:
- Nie. To może być niebezpieczne.
- Dlaczego tak uważasz? - zdziwił się Derami.
- On... może być wszędzie - powiedziałam. - Gdzieś zniknął. Możliwe, że jest w niebezpieczeństwie, albo że złapali go ludzie i wywieźli gdzieś daleko. Moje poszukiwania mogą trwać nawet parę lat, a z tego, co wiem, nie chciałbyś rozstawać się z Nepeese?
Widziałam, że się waha. Spojrzał na Nepeese przepraszająco.
- Nie ma sprawy - powiedziała Indianka, rozumiejąc to, co chciał jej przekazać.
- O, nie - powiedziałam stanowczo. - Najwyżej po ciebie wrócę, Derami. Ale nie obiecuję tego. Nie chcę cię narażać.
- Ale będę miał cię później na sumieniu, że zostawiłem cię samą..! - upierał się mój brat.
Był taki, jak dawniej; uparty, zawsze dąży do celu i nic nie może mu w tym przeszkodzić. Czasem jednak dało się go przekonać, że nie ma racji lub że nie może czegoś zrobić.
- Nie - odparłam. - Jeśli coś ci się stanie, to ja będę miała cię na sumieniu.
Zobaczyłam, że jest zdeterminowany. Będzie długa rozmowa... Ech, mój stary, dobry Derami. I wtedy przypomniałam sobie pewien fakt, który mógł stać się dobrym argumentem...
- Wiesz, ja dam sobie radę. Pamiętasz, jak często śmiałeś się z mojego znaku na łapie?
- Eee, tak - odparł mój brat niezdecydowanie, jakby nie wiedział, co odpowiedzieć.
- Jestem dhamonem - powiedziałam prosto z mostu.
- Co to jest?
- Nepeese, wytłumacz mu... - jęknęłam. Nigdy nie lubiłam dużo mówić.
- Ale... ja też nie wiem - odparła Indianka.
- W każdym razie ja i mój przyjaciel jesteśmy rzadko spotykanymi dhamonami rozpoznawanymi przez specyficzne znaki na łapie. No i moc dhamona pomaga nam w walce. Dam sobie radę.
Derami zastanowił się chwilę, powoli interpretował to, co mu powiedziałam.
- No dobrze, zostanę - powiedział z rezygnacją. - Będę pewnie dla ciebie tylko problemem... - i zaczął się użalać nad sobą, jakim jest ciamajdą.
Nie nawidziłam, gdy tak robił - kiedy przyznawał mi rację, pozwalał na coś, a na końcu mówił, że jest bardzo biedny. Pewnie znasz dobrze to uczucie, więc wiesz, o co chodzi.
Tym razem spróbowałam zignorować Deramiego. Pożegnałam się z Nepeese i nim, po czym odwróciłam się i pobiegłam przed siebie.
Zaczynało się ściemniać, a ja biegłam dalej. W końcu wyszłam z lasu, a gdy zapadła zupełna ciemność, znalazłam jakieś schronienie i tam usnęłam.

piątek, 21 czerwca 2013

RozdziaŁ XIV: Nepeese i Derami

Przystanęłam dopiero wtedy, gdy zobaczyłam indiański namiot. Stałam na wzgórzu i patrzyłam z góry, jak z tipi wychodzi wysoka, opalona Indianka z długimi, czarnymi warkoczami sięgającymi prawie do bioder. Wyglądała młodo, miała chyba coś koło szesnastu lat, ale nie byłam pewna. Dziewczyna rozejrzała się i dopiero wtedy się wyprostowała.
Przedmiot, który trzymała w ręce, przyprawił mnie o dreszcze. Łuk. Przez ramię miała przewieszony kołczan ze strzałami.
Chciałam się wycofać, ale wtedy ona mnie zobaczyła. Patrzyła na mnie swoimi dużymi, ciemnymi oczami, ale ku mojemu zdumieniu nie wyciągnęła strzały z kołaczanu i nie naciągnęła jej na łuk. Uśmiechnęła się, po czym poszła w swoją stronę. Zaraz, zaraz... nie w swoją stronę, tylko w moją. Poszła przed siebie, pod górę, a wtedy skręciła dwa razy w lewo i już stała za mną.
Odłożyła na bok łuk i kołczan, na tyle daleko, aby nie mogła go sięgnąć, jakbym na nią miała skoczyć. Nie chce walki? No, wiele jest takich jak ona. A potem skądś wyciągają broń i atakują z krzykiem. Pewnie gdzieś ma sztylet, na przykład w jednym ze swoich skórzanych butów.
Zaczęłam warczeć ostrzegając dziewczynę, ukazując kły. Szkoda by było, aby jej twarzyczka nie była już taka piękna, tylko pełna blizn...
W jej oczach był strach, ale też jakaś... radość. Dziewczyna była uśmiechnięta, mimo że wiedziała, że lepiej z wilkiem lepiej nie zadzierać. Schowałam kły, czekając na dalszy ciąg wydarzeń. Ucichłam, prostując się. Patrzyłam na nią, jak się zbliża, a potem kuca półtora metra przede mną. Wyciągnęła rękę w moją stronę, powoli, przemawiając do mnie spokojnie. Nie rozumiałam jej słów, owszem, słyszałam jej głos, ale nie miałam ochoty znów słuchać gadek, że ktoś jest moim przyjacielem i nie chce nic mi zrobić.
Jednak po chwili usłyszałam imię Derami. Zamarłam, patrząc na nią uważnie. Ta zamilkła.
Dziewczyna dotknęła mojego pyska, jej palce przesunęły się na czoło, a potem na czubek łba. Zaczęła mnie głaskać, co było bardzo miłym uczuciem. Dawno nikt mnie nie głaskał... Położyłam się, tak lubiłam, gdy ktoś mnie głaszcze.
Ale po chwili przypomniałam sobie, że nie jestem psem, tylko wilkiem, dhamonem! Zerwałam się na nogi.
Dziewczyna zaśmiała się, widocznie rozumiejąc, o co mi chodziło. Wreszcie kontynuowała rozmowę, mówiąc, że wie o Deramim i mnie dużo, gdyż mój prawdopodobny brat jest jej przyjacielem... Nie wiem, skąd ona ma te informacje, przecież ludzie nie rozumieją mowy zwierząt..! Może to jakieś czary..? Szybko odepchnęłam od siebie tę myśl, śmiejąc się w duchu.
W końcu powiedziała, że mnie do niego zaprowadzi. Warknęłam.
- Rozumiem, rozumiem... - mruknęła dziewczyna. - Dlaczego tak nie chcesz go spotkać?
Nie wiedziałam sama, dlaczego.
- Chodźmy - powiedziała stanowczo Indianka i wstała. Podniosła łuk i kołczan, przedtem mówiąc, że zaraz go weźmie i nie mam się bać.
Poszła w swoją stronę, a w końcu przystanęła, sprawdzając, czy idę. Wtedy ruszyłam za nią.

* * * 


Jak się okazało, Derami czekał przy tipi.
Nie miałam ochoty na rozmowę. Miałam do załatwienia dwie rzeczy; sprawdzić, co mnie wczoraj czy kiedyśtam walnęło w głowę, a przede wszystkim gdzie jest Gmork.
Staliśmy przed sobą, nic nie mówiąc, a Indianka w tym czasie weszła do swojego namiotu.
On wiedział, że nie mam ochoty rozmawiać o naszym pokrewieństwie. Nadal miałam podejrzenia, czy w ogóle to prawda.
- Ma na imię Nepeese - powiedział w końcu, aby jakoś zacząć rozmowę. - To po indiańsku znaczy...
- ...wierzba - przerwałam mu. - Tak, wiem.
Wtedy sobie coś uświadomiłam... Wróciły do mnie wspomnienia z przeszłości. Przypomniałam sobie Deramiego, jak był jeszcze szczeniakiem, jak ja sama byłam małą wilczycą. Wróciły do mnie wspomnienia, jak często robił sobie żarty z mojego znaku na łapie, i jak razem śmialiśmy się z indiańskiego języka. Mahigun - wilczyca. Kiedyś było to dla nas bardzo zabawne.
Uśmiechnęłam się lekko, a Derami patrzył na mnie ze zrozumieniem, w ciszy. Podniosłam wzrok, a on wtedy też się uśmiechnął.
Czyli rzeczywiście byliśmy rodzeństwem...
Mój brat widocznie chciał w jakiś sposób wyjaśnić to Nepeese, wbiegł do tipi. Ja natomiast zostałam, mimo że w środku coś kazało mi biec.


czwartek, 20 czerwca 2013

Rozdział XIII: Brat

Gdy znowu oprzytomniałam, bałam się otworzyć oczy. Nie chciałam widzieć przed sobą innych, coraz to dziwniejszych miejsc i istot. Jednak nie słysząc niczego podejrzanego otwarłam jedno z oczu.
Wbrew moich myśli nic ani nikt nie przeniósł mnie gdzie indziej. Leżałam nadal w tym samym miejscu, gdzie byłam wcześniej. Spokojnie otworzyłam drugie oko i wstałam - trzeba teraz znaleźć Gmorka. Rozejrzałam się i nie widząc nikogo, zaczęłam węszyć w powietrzu. Poszłam w stronę miejsca, gdzie ostatnio rozmawiałam z moim przyjacielem. Skarciłam się w myślach. Nie zasługiwałam na miano przyjaciela.
Niestety, nie było go tam, gdzie powinien być. Nawet mu się nie dziwiłam - ja bym tak długo tam nie czekała... Hmm, w ogóle to ile ja "spałam"? Spojrzałam w górę; gwiazdy rozświetlały niebo, a księżyc był w pełni. No, dość długo. Teraz Gmork może być wszędzie, o ile znowu nie wplątał się w jakieś tarapaty.
Trafiłam w końcu na polanę, na której mimo pory dnia unosiła się gęsta mgła. W powietrzu wyczułam zapach mojego przyjaciela i pobiegłam przed siebie.
Wpadłam na coś twardego. Kamień. Jęknęłam, na chwilę przystawając. Głupia mgła. Dalej już nie biegłam, tylko szłam.
- Wiedziałem, że tu będziesz - usłyszałam za sobą nieznajomy głos.
Odwróciłam się. Mgła chwilowo nie pozwalała mi ujrzeć postaci, jednak w końcu jakby specjalnie ustąpiła.
Przede mną stał jakiś wilk. Z pewnością nie był to Gmork. Był nieco większy. Nie wiedziałam, kim on jest i jakie ma zamiary. Stałam, patrząc na niego.
- Kim jesteś? - spytałam w końcu.
- Derami - odpowiedział krótko.
- Skąd wiedziałeś, że tu będę?
- Zwykłe podejrzenie.
- Nie znamy się. Dlaczego mnie szukałeś?
- Znamy się.
Zdziwiłam się. Nie pamiętałam go, wcale. Jeszcze raz oceniłam jego wygląd; szarozłoty wilk z jednym zielonym, drugim złotym okiem... Hmm... Czy ja go znam?
Nie.
- Skąd?
- Blue, znamy się od tak dawna... Dlaczego mnie nie pamiętasz? - spytał z lekkim wyrzutem, jednak jego głos nadal pozostawał spokojny.
Nic nie rozumiałam, oczywiście. Derami wyczytał to z mojej twarzy.
- Dobra, to powiem ci prosto z mostu, być może nie uwierzysz... Jesteśmy rodzeństwem. Jesteś moją młodszą siostrą, Blue. Długo cię szukałem.
Zamarłam. Nie wierzyłam mu.
- Nie, to nie jest prawda - powiedziałam ostrożnie.
- Blue, dlaczego tak uważasz? Dlaczego mnie nie pamiętasz? Co mam zrobić, abyś mi uwierzyła?
Nie odezwałam się przez chwilę. W mojej głowie brzmiało wiele pytań. Czy to na pewno mój brat? Skądś go kojarzę, ale czy to prawda? Może to nie on? Nie pamiętam swojej rodziny...
- N-nie pamiętam cię - wyjąkałam. - Po prostu.
- Ale... wierzysz mi? - spytał z nadzieją w głosie.
- Nie - odparłam i odwróciłam się, idąc w swoją stronę.
- Blue, poczekaj! - krzyknął za mną Derami.
Zignorowałam jego wołania i to, że w końcu mnie dogonił i szedł koło mnie, tłumacząc się, nawiązując do przeszłości.
W końcu Derami zrezygnował, o ile w ogóle on miał tak na imię... Pozwolił mi odejść, sam odwrócił się i pobiegł w stronę gór.

piątek, 24 maja 2013

Rozdział XII: Kłótnia

Kiedy biegliśmy już dłuższy czas, nagle przypomniała mi się pewna ważna sprawa.
- Gmork.. - zaczęłam.
Ten przystanął. Ja też stanęłam, po czym spojrzałam mu prosto w oczy.
- Naucz mnie tej mocy dhamona - powiedziałam stanowczo.
- No, ale mówiłem ci, że to pojawia się dopiero... - zaczął mój przyjaciel, ale ja mu przerwałam:
- Nie chodzi mi o to. Jak wcześniej to zrobiłeś..?
- Kiedy?
- W ukrytej jaskini Shafreyów.
- No, po prostu użyłem swojej mocy.
- Jak?
- Blue, uwierz mi - zaczał Gmork - sama tego nie wywołasz, to samo przyjdzie. I podejrzewam, że to już niedługo.
- Jakim cudem..? - spytałam, nieco zirytowana. W ogóle nie wiedziałam, dlaczego się tak denerwuję i upieram, ale teraz głupio było mi przyznać, że sama nie chciałam tak się zachować. Pewnie ty też tak czasem masz, więc wiesz o co chodzi. Mnie to akurat trudno ująć w słowa.
- Co?
- Skąd wiesz, że to niedługo?
- Przeczucie.
- Yhym... - mruknęłam.
Zapanowała krótka cisza. Po chwili coś mi się jeszcze przypomniało:
- Przed czym uciekaliście? Wiesz, wtedy gdy wbiegliście do waszej kryjówki.
- Sam nie wiem. Słyszałem tylko, że mamy uciekać, a dalszej części już nie pamiętam, tego co zobaczyłem i w ogóle...
- Kłamiesz.
- Niee, mówię prawdę! - bronił się Gmork.
- Yhym... - burknęłam. Postanowiłam już zakończyć tę rozmowę.
Poszłam dalej, chciałam przemyśleć to i owo. A może i nie..? Nie, nie miałam ochoty myśleć. Po prostu szłam po to, aby być sama. Gmork widocznie to zrozumiał, bo nie szedł za mną - tylko odprowadził mnie wzrokiem.
Położyłam się niedaleko, ale na tyle, aby mój przyjaciel mnie nie widział. Westchnęłam i położyłam łeb na łapach, pogrążając się w myślach.
Nagle usłyszałam za sobą szelest. Myślałam początkowo, że to Gmork, więc powiedziałam:
- Zostaw mnie. Chcę być sama.
Jednak nie usłyszałam odpowiedzi. Tylko kolejny szelest. Myślałam, że Gmork mnie posłuchał i poszedł sobie.
Ale po chwili poczułam chłód, jakby słońce, które było w zenicie, nagle zaszło. Spojrzałam w górę, a wtedy zamarłam. Nade mną stało... Nie wiem co, w każdym razie byłam pewna że to nie Gmork.
Skąd ta pewność? Bo mój przyjaciel pewnie by nie pozbawił mnie przytomności..

środa, 15 maja 2013

rozdział XI: Pożegnanie

Wstałam wcześnie rano. Od razu upewniłam się, że wszyscy są w jaskini. Tak, byli. Odetchnęłam z ulgą. Może tamte kroki były tylko złudzeniem, albo snem? Postanowiłam się tym nie przejmować i wyszłam z groty.
Ruszyłam w stronę pobliskiej polany, gdzie miałam nadzieję, że znajdę jakiegoś królika czy sarnę. Gdy się tam już znalazłam, ujrzałam dwa dorosłe króliki. Ruszyłam za jednym z nich w pogoń i po chwili skoczyłam na niego. Chwyciłam go za kark i wbijałam swoje kły w swoją ofiarę, która się wyrywała. W końcu królik skonał. Zjadłam go ze smakiem, po czym wróciłam do jaskini.
Gdy tam weszłam, okazało się, że wszyscy już się obudzili. Akurat wychodzili albo mnie szukać, albo się najeść.
- O, cześć, Blue - przywitał się Gmork. Uśmiechnął się.
- Hej - powiedziałam. Spojrzałam na Lune i Arię. Te akurat wychodziły z jaskini. Także się przywitały.
Potowarzyszyłam im podczas ich polowania, a potem poszliśmy się napić do strumyka, który na szczęście nie był za daleko.
Później, gdy wygrzewaliśmy się na słońcu, Lune powiedziała:
- Blue, Gmork.. Musimy wam coś powiedzieć.
W mojej głowie było wiele niepokojących i tych lepszych myśli. Miałam nadzieję, że tego zmieszania nikt nie zauważył.
- Mówcie - powiedział spokojnie Gmork.
Aria wzięła głęboki oddech.
- Obie należymy do pewnego stada. Nasz alpha wysłał nas na wyprawę w poszukiwaniu żywności. Nasze stado leży kilka dni drogi stąd, a tam trudno znaleźć jakąkolwiek sarnę, a nawet królika. - mówiła. - No i poszłyśmy. Zostałyśmy złapane przez ludzi, co z resztą wiecie. I dość długo nas nie ma, alpha pewnie się martwi, że nam się coś przydarzyło... I.. my...
- ...musimy wracać do naszego stada - dokończyła Lune.
Na chwilę zapanowała cisza, a potem zapytałam:
- Czy kiedyś się jeszcze zobaczymy..?
- Na pewno - odparła Lune z uśmiechem. - To zależy też od naszego alphy. Kto wie, może nasze stado przeniesie się w te okolice? Jest tu dużo żywności. To dobre miejsce dla nas.
Też się uśmiechnęłam.
- Kiedy wyruszacie? - spytał Gmork.
- Najlepiej by było, gdybyśmy wyruszyły już teraz - powiedziała Aria. - Lepiej być jak najszybciej, zanim nasze stado pomyśli, że przytrafiły się nam coś złego.. I, żeby coś w końcu zjedli!
- Hmm, no fakt. Jeśli chcecie, możemy was, eee.. odprowadzić - powiedziałam.
- Myślę, że to nie jest dobry pomysł - uznała Lune.
- Dlaczego?
- Trudno to wytłumaczyć - westchnęła wilczyca moonakr. - Nie chodzi mi o niebezpieczeństwa, tylko... Może zabrzmi to tak, jakbym was uważała za słabeuszów, ale mamy obawę, że nie przetrwacie. My znamy tamte strony i wiemy, jak sobie poradzić z tamtejszymi stworzeniami.
Chciałam zacząć wykład o tym, że jesteśmy dhamonami i damy sobie radę, ale Gmork powiedział:
- Dobrze.
.. po czym spiorunował mnie wzrokiem.


* * * 

Długo patrzeliśmy za Lune i Arią. Później, gdy zniknęły nam z oczu, pobiegliśmy w dalszą drogę, szukając przygody.

wtorek, 7 maja 2013

Rozdział X: Rozwikłanie zagadki i nowa do rozwiązania

Po co by tu opisywać walkę wilków..? W każdym razie była ona zawzięta. Ba, bardzo zawzięta. Jednak był pewien moment, który rozwikłał całą sprawę z Gmorkiem.
Kiedy dhamon atakował właśnie Arię, ta chwyciła go za szyję i, o dziwo, z wielką siłą rzuciła go o skałę w podziemnej jaskini pod drzewem. Wszyscy zamarli, i ja, i Lune, Aria.. I Shafreye. Ci szczególnie byli zdezorientowani i... W ich oczach zobaczyłam strach.
Gmork leżał chwilę nieruchomo, po chwili podniósł głowę.
- Gdzie ja jestem..? - spytał słabym głosem. Rozejrzał się wokoło.
Po chwili można było spokojnie powiedzieć, że odzyskał siły; Gmork wstał na własne nogi i zaczął warczeć na Shafreye, dotąd ich "przyjaciół".
- To nie tak jak myślisz..! - powiedział jeden z wilków.
- T-tak, właśnie... - reszta też starała się jakoś bronić. Ja, Lune i Aria nie wiedziałyśmy, o co chodzi.
Shafreye cofali się, mimo, że w ich stronę szedł tylko jeden skontuzjowany wilk. W ich oczach widoczny był strach.
Po chwili, mimo tego, że Gmork był ranny, dhamon zaatakował. Zrobił to tak szybko, że po chwili wszyscy leżeli na ziemi, jęcząc. Widać było tylko, jak jego symbol na przedniej prawej łapie zaczyna świecić, podobnie jak oczy. Po chwili jednak było już po wszystkim.
Zamrugałam szybko oczami. A więc to tak wygląda moc dhamonów. To pewnie dlatego Shafreye zaczęły tak bać się Gmorka. Tylko dlaczego wcześniej był ich dobrym towarzyszem? To było dla mnie niezrozumiałe.

* * *

 Gmork opowiedział nam o tym, jak Shafreye chciały podstępnie wykorzystać go, podawając się za jego przyjaciół. Później do swojego jedzenia dostał coś dziwnego, co sprawiło, że był zupełnie, można powiedzieć, zahipnotyzowany. Shafreye manipulowały nim jak zabawką, chcieli dzięki dhamonowi zyskać znacznie więcej.
- Tylko co się wydarzyło wcześniej w jaskini? - spytała Aria.
- Tego nie pamiętam. Tego akurat nie - odparł Gmork, nieco zakłopotany.
- Czyli... Mamy kolejną zagadkę? - domyśliła się Lune - Bo skoro taka silna ekipa nie dała sobie rady z tym... czymś, bo nie wiemy, co to jest, to musi być to coś poważnego. Musimy się dowiedzieć, co to takiego. 
Wszyscy przytaknęliśmy.

Podczas gdy ja i Gmork leżeliśmy pod drzewem, odpoczywając po walce, Lune i Aria poszły gdzieś na ubocze i zaczęły o czymś rozmawiać. Aria była trochę zirytowana, a Lune stale o czymś zaprzeczała i mówiła, że "Nic się nie stanie, jak wrócimy później". Zaczęłam się bać, że Lune i Aria też zostały jakoś zahipnotyzowane i są pod wodzą tego potwora i muszą szybko wracać! Odepchnęłam od siebie tę myśl. W końcu trzeba myśleć pozytywnie! 
Po chwili Lune i Aria wróciły do nas. Nie wzbudzały żadnych podejrzeń do tego, że moje obawy się spełniły. Na szczęście. 
W czwórkę poszliśmy zapolować. Po obiedzie poszliśmy do jeziora, aby się orzeźwić. I tak nam minęła reszta dnia. 
Gdy znaleźliśmy opuszczoną, nawet sporą jaskinię, od razu do niej weszliśmy i usnęliśmy bardzo szybko. Przynajmniej ja, nie wiem jak reszta. Jednak, kiedy zasypiałam, słyszałam, że ktoś stąd wychodzi...

niedziela, 5 maja 2013

ROZDZIAŁ IX: Co się stało z Gmorkiem?

U tej rodziny mieszka się bardzo miło, ale jednak jest trochę za ciasno. Przynajmniej mamy dach nad głową, ciepło, jedzenie. Codziennie bawimy się z małą Amelką, która umie raczkować i najczęściej rzuca nam swoje zabawki na dworze, siedząc na kolanach matki. Hmm, może to dziecinne i głupie, że bawimy się z tą dziewczynką i że tak szybko dałyśmy się oswoić. Nie, nie może. Na pewno głupie.
Pewnego wieczora znowu rozmawiałyśmy w trójkę o Gmorku. Moje przyjaciółki myślały, że się w nim zabujałam. Nie zaprzeczałam, tylko śmiałam się. Bo nawet nie wiem, czy tak, czy nie. W każdym razie postanowiłyśmy go znaleźć po tym, jak za kilka dni opuścimy dom.

* * * 

W końcu nadszedł ten dzień, kiedy pożegnałyśmy się z tą miłą rodziną i poszłyśmy dalej. Dobra, nie dalej - wracałyśmy w miejsce, gdzie wcześniej byłyśmy uwięzione, aby rozpocząć śledztwo w sprawie Gmorka, czy jak to mogę nazwać inaczej...
Gdy dotarłyśmy na miejsce, w ogóle nie było tu głazu, który zwykle zasłaniał wejście do jaskini. Zdziwiłyśmy się i zaczęłyśmy myśleć, że się pewnie zgubiłyśmy i to nie ta jaskinia. Weszłyśmy do niej i od razu miałyśmy pewność, że dobrze trafiłyśmy. 
Na ziemi były ślady walki, (chyba nie muszę tłumaczyć, jak wyglądają, prawda?) co oczywiście nie dało nam pewności, że to jest to miejsce, gdzie wcześniej byłyśmy. Dowodem na to, że to jest ta jaskinia, nie był też odcisk wilczych łap. A może..? Ale stuprocentową pewność dał nam szary wilk leżący w rogu jaskini - był to jeden z Shafreyów. Chciałyśmy z nim porozmawiać, co tu się stało, gdzie poszła reszta itd, no ale... Z nim już nikt inny nie pogada.
Wybiegłyśmy z jaskini i zaczęłyśmy węszyć. Trafiłyśmy na odpowiedni trop i poszłyśmy nim. W końcu trop się urwał. Wszystkie trzy wymieniłyśmy spojrzenia. Stałyśmy właśnie przed wielkim, starym dębem, którego korzenie tworzyły pewien otwór, przez który można było wejść do środka. Lune bez chwili wahania wskoczyła, więc ja za nią, Aria była tuż za mną.
Okazało się, że to było tajne wejście do innej jaskini. Zza rogu zobaczyłyśmy Shafreye rozmawiające ze sobą. Oczywiście w rozmowie uczestniczył też Gmork. Uznałyśmy, że lepiej nie pokazywać się. Może podsłuchiwanie jest też jednym z tych gorszych pomysłów, ale wybrałyśmy to niż się pokazać Shafreyom.
Byłyśmy nieco daleko od nich, ale na tyle blisko, abyśmy mogły usłyszeć ich rozmowę.
- Miejmy nadzieję, że tu nikt nas nie znajdzie - powiedział jeden z nich, dysząc ciężko jak po długim biegu. Widocznie dopiero co tutaj weszli.
- Mieliśmy wielkie szczęście.. Tylko został Wreik - dodał kolejny.
- Teraz będziemy musieli uciekać w strachu przed nimi - powiedziała czarna wilczyca.
Miałam ochotę zapytać się na głos, przed kim tak uciekali, co to była za walka w tamtej jaskini... No ale nie mogłam. Ledwie się powstrzymałam! Słuchałyśmy dalej..:
- Musimy coś zrobić z tym... czymś! - wykrzyknął tamten pierwszy.
- Tylko co..? - spytała wilczyca.
Dalszej części rozmowy nie usłyszałyśmy, bo Shafreye ściszyły głos na tyle, że z tej odległości nie dało się nic słyszeć. Chciałyśmy wyjść po cichu, ale kiedy już zaczęłyśmy wychodzić, wilczyca zawołała:
- Kto tu jest?!
Zdawało mi się, że serce mi na chwilę stanęło. Znieruchomiałam, podobnie jak Lune i Aria. Miałyśmy nadzieję, że nikt nas nie zdemaskuje. Wilczyca jednak podeszła w nasą stronę i po chwili już stałyśmy przed Shafreyami.
Gmork widocznie nie miał wcale zamiaru nam pomóc i powiedzieć, że nie jesteśmy szpiegami jakiegoś wrogiego klanu. Po prostu stał i się na nas patrzył, jak reszta wilków.
- Nie powinnyście tutaj być - w końcu rzekł ciemnoszary basior, po czym zwrócił się do reszty: - Nie wiadomo, ile usłyszały. Mogą wiedzieć za dużo. Nie powinniśmy ryzykować. Trzeba je zlikwidować.
Reszta przytaknęła. Ustawili się w dwóch rzędach na przeciwko nas. Może wyglądało to trochę śmiesznie, ale mnie, Lunę i Arię dało niepewność. Po chwili dziwny błysk w oku czarnej wilczycy uświadomił nam, o co chodzi; rozpoczynała się walka na śmierć i życie.
Stanęło mi serce. Nie chodziło mi o to, że trzy wilczyce miały stawić czoło trzem wilkom i jednej - sprawiającej wrażenie silniejszej niż basior - wilczycy. 
Moj feler był taki, że Gmork wcale się nie sprzeciwił. Też był gotowy do walki, jak reszta.